– Szacunek do publicznych finansów i dyscyplina to nadrzędne dla mnie sprawy. Dlatego widok urzędników, którzy urządzali sobie śmiechy na korytarzu, pogaduszki, podczas gdy petent stał obok nieobsłużony, był dla mnie nie do zaakceptowania – o zmianach, jakie zaszły w Urzędzie Gminy Chełmiec, trudnych decyzjach i nowych inwestycjach rozmawiamy z wójtem STANISŁAWEM KUZAKIEM.

– 7 kwietnia minął rok od wyborów samorządowych, kiedy to mieszkańcy gminy zdecydowali, że chcą zmiany na stanowisku wójta. Pamięta Pan swoją pierwszą myśl w momencie, gdy dowiedział się, że będzie sprawował ten urząd?
– Do dziś pamiętam moje zmęczenie. W noc wyborczą spałem tylko… godzinę. Ale szczerze mówiąc, czułem, że wygram. Kiedy podjąłem decyzję o startowaniu w wyborach, nie miałem aż takiej pewności siebie. Zacząłem jej nabierać w trakcie kampanii. Rozmawiając z mieszkańcami, coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, jak bardzo są sfrustrowani sposobem sprawowania władzy przez mojego poprzednika. Uświadomili mi, że on tak naprawdę nie słuchał ludzi i to był jego największy błąd. Mnie było o tyle łatwiej, że od 13 lat działałem w samorządzie. Jako sołtys Chomranic i radny Chełmca znałem niemal wszystkie ważniejsze sprawy i bolączki mieszkańców. Łatwo mi było i jest wejść w komunikację z drugim człowiekiem. A wracając do pytania, to pamiętam, że pomyślałem też sobie, że w dzień po wyborach nie przekroczę progu budynku urzędu.
– Dlaczego?
– Żeby nic mi nie zarzucono.
– Co można było Panu zarzucić?
– To były moje obawy względem przeciwników, którzy byli jeszcze w urzędzie. Mogliby łatwo mi zarzucić, że podejmuję jakieś decyzje, rządzę się, choć oficjalnie jeszcze nie sprawuję urzędu. Wolałem do takich sytuacji nie dopuścić.
– To kiedy przekroczył Pan próg urzędu?
– Chyba jakoś po dwóch tygodniach.

– Wtedy też jeszcze oficjalnie nie był Pan wójtem.
– Musiałem wejść jako petent. Byłem bowiem sołtysem Chomranic, a przed zaprzysiężeniem na wójta, do końca kwietnia, miałem złożyć dokumenty związane z rezygnacją z dotychczasowej funkcji.
– Jakie pierwsze decyzje podjął Pan już jako wójt?
– Wiązały się one również z tymi pierwszymi myślami, po tym jak poznałem wyniki wyborów. Niemal na drugi dzień po wyborach wyruszyłem na poszukiwania kompetentnej osoby na stanowisko skarbnika. Dla mnie to był priorytet. Pierwsze decyzje dotyczyły więc spraw personalnych.
– Dlaczego to było dla Pana tak ważne?
– Mnie po prostu przerażał dotychczasowy brak przejrzystości w kwestiach finansowych gminy. Tu nie było nic jasnego. Budżet na komisjach gminnych omawiano w ciągu pięciu minut, wiele spraw było gdzieś szufladkowanych, ujmowanych w paragrafy, które nie tak łatwo odszyfrować. Mnie się marzyła pełna transparentność jeśli chodzi o finanse. I teraz tak jest. Każda inwestycja powyżej 10 tys. zł jest omawiana przez nową panią skarbnik na komisjach budżetowych oraz podczas sesji Rady Gminy.
– A teraz, po roku od wyborów i niemal roku sprawowania funkcji wójta, jakie myśli Panu towarzyszą?
– W końcu mogę złapać oddech, trochę odpocząć. Udało się zbudować kadrę, z którą dobrze mi się pracuje i mam nadzieję, że z wzajemnością.
– Zwolnił Pan wszystkich na kierowniczych stanowiskach?
– Nie musiałem, niemal wszyscy sami odeszli. Natomiast jeśli chodzi o urzędników, to wprowadziłem jedną zasadniczą zmianę – wszyscy którzy są na równorzędnych stanowiskach, mają równo rozłożone obowiązki. Wcześniej bowiem funkcjonowała dziwna „zasada”, że ci, którzy „podpadli”, musieli dźwigać znacznie większy ciężar pracy, a tak zwani pupile wójta, o połowę mniej. Obiecywałem przywrócić sprawiedliwość, więc zacząłem od pracy w urzędzie. Uznałem również za sprawiedliwe, choć osobiście bardzo bolesne, zwolnienie własnej żony…

Rozmowa ukazała się w pierwszym numerze „Przystanku Chełmiec”. Kliknij i pobierz egzemplarz, by przeczytać cały wywiad.
(KGK)