W lipcu ukazał się drugi numer „Przystanku Chełmiec”, a w nim rozmowa z Anną Marią Wesołowską. – Początek nowego roku szkolnego jest dobrą okazją do przypomnienia lekcji, jaką nie tylko uczniowie, ale również dorośli otrzymali od pani sędzi. Anna Maria Wesołowska nie po raz pierwszy gościła w gminie Chełmiec – przypomina Stanisław Kuzak, wójt Chełmca, zachęcając rodziców do przeczytanie wywiadu.

– Rozmawiamy po miesiącu od czasu, kiedy odwiedziła Pani po raz drugi naszą gminę. W spotkaniu z Panią tym razem w Szkole Podstawowej w Piątkowej, 27 maja, wzięło udział blisko 900 uczniów. Jestem ciekawa, czy coś szczególnie po tej wizycie zapadło Pani w pamięć?
– Proszę mieć na uwadze, że w międzyczasie byłam w kilkunastu innych miejscach w Polsce. Z Piątkowej jednak zapamiętałam to, że młodzież tam była bardzo otwarta. To zdaje się w tej szkole, kiedy rozmawialiśmy na temat przemocy rówieśniczej, hejtu, ośmieszania i upokarzania, jeden chłopiec odważył się powiedzieć przy całej sali pełnej uczniów: „Pani sędzio, ja tak bym chciał, żeby oni w końcu zauważyli, że ja jestem fajny, że jestem normalny. Żeby się już ze mnie nie śmiali”. Był dobrym uczniem, wyciszonym i drobniutkim. I wtedy cała sala powiedziała: Przepraszam [Sędzia opowiada to wyraźnie wzruszona].

– Tak, to było w Piątkowej. Myślę, że z kolei wszyscy obecni na sali zapamiętają Pani łzy po słowach tego chłopca…
– Ciągle nie mogę się uspokoić, gdy to wspominam [płacze]. Mimo tego, że takich reakcji dzieci spotkałam bardzo wiele, to ta była jakaś wyjątkowa. Ten chłopiec siedział w pierwszym rzędzie. Był taki cichy, taki skromny i taki biedny. A wokół niego kilkaset dzieci, które nie zdawały sobie sprawy z tego, jak bardzo go krzywdziły. Nagle te dzieci zrobiły się przerażone. Jakby pytały: „Dlaczego nikt nam o tym nie powiedział, że to może tak wyglądać, że to jest naprawdę złe”.
– Słuchając Pani jako rodzic robiłam sobie rachunek sumienia i też czułam momenty przerażenia.
– Niestety ten świat lekko zwariował. Nie jesteśmy, jako dorośli, dobrymi wzorcami. Podnosimy ciągle głos, krzyczymy, mówimy różne rzeczy przy dzieciach, a później się dziwimy, że nie widzą granic.
– Dzieci słuchały Pani z otwartymi uszami, oczami…
– …i buziami [śmiech]…

– Młodzi chcą tego, a czy rodzice chcą słuchać?
– Rodzice nie wiedzą, że powinni. I tu jest największy problem. Dzisiaj najtrudniejszym odbiorcą działań profilaktycznych jest ta grupa, która najbardziej potrzebuje wiedzy – edukacji rodzicielskiej.
– W Piątkowej spotkała się Pani również z kadrą nauczycielską i rodzicami. Dorosłych było znacznie mniej niż uczniów.
– Bywa, że na 900 dzieci, na spotkania ze mną przychodzi dziewięciu rodziców. W Piątkowej było ich znacznie więcej. W mniejszych miejscowościach na szczęście jeszcze wartości rodzinne są silne. W dużych miastach szkoły nawet nie próbują organizować spotkań z rodzicami, bo wiedzą, że ci i tak nie przyjdą.

– Co nas blokuje przed zdobywaniem wiedzy rodzicielskiej?
– Dziennik elektroniczny, pandemia, potworne zabieganie – spowodowały, że jako dorośli pogubiliśmy się. Poza tym mamy złudzenie, że kiedy nasze dziecko się uśmiecha, jeszcze chce się przytulić, to wszystko jest w porządku. Tymczasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, że nasze dziecko zwyczajnie może nie mieć odwagi, żeby nam powiedzieć, co mu dolega: że na przykład martwi się o kolegę w szkole albo że są sprawy w szkole, które mu się nie podobają. Z drugiej strony może i by nam powiedziało, ale nie wierzy, że my właściwie potrafimy na takie informacje zareagować. Bo może pójdziemy do szkoły, nakrzyczymy, a wtedy sytuacja dziecka będzie jeszcze trudniejsza. Edukacja prawna jest najbardziej potrzebna rodzicom, by uświadomili sobie, że dziś świat nie jest zero-jedynkowy. Chcieliśmy dla naszych dzieci stworzyć jak najlepszą rzeczywistość – moje pokolenie też.
– Co poszło nie tak?
– Moje pokolenie dawało dzieciom wszystko, czego sami nie mogliśmy mieć. W związku z tym dziś mamy pokolenie rodziców, które chce mieć wszystko tu i teraz, a nie dorabiać się latami. Dlatego nie ma dziś czasu na refleksję, na rozmowy z dzieckiem, na planszówki. Rodzice nie mają więc świadomości, jak często krzywdzą swoje dzieci nieintencjonalnie i to z prostego powodu: Nie znamy potrzeb swoich dzieci! Nie wiemy, jakie one mają marzenia.

– A te marzenia to wcale nie nowa lalka Barbie. Lista marzeń dzieci, którą Pani przedstawiła, zawstydza, ale warto ją powtórzyć, by dotarła do tych, którzy na spotkania ze specjalistami nie chodzą.
– Od 12 lat zajmuję się edukacją prawną maluszków. Kiedy pytam ich o marzenia, słyszę już od trzylatków: „Pani sędzio, żeby oni się nie kłócili. Kiedy mama i tata się kłócą, zamykają drzwi. Myślą, że ja nie słyszę. Ale ja słyszę. I wtedy tu mnie wszystko boli” i dziecko pokazuje na swoje serduszko. Czasami próbuję wytłumaczyć maluchowi: „Wiesz, rodzice się pokłócą, ale później się pogodzą. Nie przejmuj się tak”. Niestety pada wypowiedziana w poważnym tonie odpowiedź: „No tak, ale rodzice Stasia się kłócili i się rozwiedli. I teraz on ma urodziny albo z mamą, albo z tatą. A ja tak lubię, jak rodzice są razem”.
Żeby oni nie bluźnili. Maluchy nie rozumieją wulgaryzmów, ale się ich boją, bo te słowa są wypowiadane na wysokiej tonacji. Do czego doprowadzą? Nigdy nie wiadomo.
Żeby oni nie palili. Nie dlatego, że to brzydko pachnie. Tłumaczymy dzieciom, że palenie szkodzi, a dziecko kocha tatę i boi się, że on będzie chory i umrze.
Żeby oni nie siedzieli ciągle z telefonem komórkowym przy uchu. Ale przecież dzisiaj już w przedszkolach mamy dzieci uzależnione od komórek. Byłam na cmentarzu i widziałam grób 9-latka cały oblepiony telefonami komórkowymi i mały napis: „Zabrał mnie internet”.
Żeby oni mnie przytulali.
Niestety dużo marzeń też brzmi: Żeby mnie nie bili… Poprzedni niedorzecznik praw dziecka – bo inaczej go nie potrafię nazwać – uznał, że bicie nie jest głupie. I wróciliśmy do bicia…
Mamy naprawdę sporo do naprawienia, tylko musimy chcieć się spotkać, mieć łzy w oczach i zacząć ze sobą rozmawiać. Wtedy nagle się wszystko się zmienia. Jeżdżąc po Polsce od 25 lat, mam pełną świadomość, że jesteśmy fantastycznym Narodem, ale społeczeństwem kompletnie zagubionym.

– Polska musi zacząć walkę o rodzinę! – te Pani słowa równie mocno wybrzmiały jak marzenia dzieci.
– Moja książka „Nie kłóćcie się. Jak pomóc dziecku, kiedy rodzice się kłócą” po to jest. Ona nie stanowi o kłótniach, a o odpowiedzialności rodziny. Jeśli tworzysz rodzinę, to ta rodzina powinna być na całe życie. Pewnie, że może się coś nie udać. Jeżeli w domu jest przemoc, której nie da się zatrzymać, nie da się wyleczyć, to jestem cała za tym, żeby dziecko nie wychowywało się w toksycznej rodzinie. Ale z reguły nie takie są przyczyny rozstania rodziców. Dziś pięćdziesiąt procent rozwodów jest z powodu niezgodności charakteru. A przecież nie ma czegoś takiego jak zgodność charakteru. W związku z tym, jeżeli jest dziecko w rodzinie i jego dobro miałoby ucierpieć z powodu rozstania rodziców, rozwodu nie wolno orzekać. Dlaczego są orzekane? Nie wiem. Wiem natomiast, że dziecko ma prawo do obojga rodziców. A ile jest dziś takich sytuacji, kiedy utrudniamy kontakty dziecku z jednym z rodziców? To też jest ogromny problem i krzywda dla dziecka. To jest przemoc! Ale czy zdajemy sobie z tego sprawy? Nie. Bo ważniejsze jest to, co my czujemy. Bo wydaje nam się, że dziecko jest małe i nic nie rozumie. Rozumie i to bardzo dużo.
– Mówi Pani, że kluczem do sukcesu jest rozmowa, ale co w sytuacji, gdy rodzina jest dysfunkcyjna?
– A co to znaczy rodzina dysfunkcyjna? Jak krew się leje, gdy dziecko próbuje się pociąć, bo ma depresję, to mówimy: „Na pewno rodzina dysfunkcyjna”. Ale okazuje się, że matka lekarz, ojciec prawnik. O co tu chodzi? Czy ta rodzina jest dysfunkcyjna? Pewnie tak. Bo może, zakładając prywatny szpital czy zajmując się od rana do nocy sprawami swoich klientów, nie zauważyli problemów i potrzeb dziecka. W „Kąciku Prawnym” młodzi napisali, że procedura Niebieskiej Karty – czyli czegoś, co ma ratować rodzinę przed przemocą, żeby nie musiał wkraczać wymiar sprawiedliwości – nie jest dla patologii, bo dziś jesteśmy wszyscy trochę patologiczni. Zauważają, że: „W jednym domu się pije, ale następnego dnia cię przytulą i czujesz, że masz dom, w drugim willa z basenem dwa samochody, a ty jak powietrze. I to jest dopiero patologia”. A my widzimy patologię tam, gdzie jest alkohol. I pewnie, że jest. Ale czy tam, gdzie jest pustynia emocjonalna, to jej nie ma? Pewnie, że jest. Nie ma więc dzisiaj gorszych czy lepszych. Każdy potrzebuje wsparcia, rozmowy i świadomości. Ten świat urządziliśmy w taki sposób, że wymknął nam się spod kontroli. Ale to my tworzymy ten świat i my go musimy naprawić.

– Ale, jak Pani zauważyła, my, rodzice, nie widzimy problemu, nie chcemy się w tym zakresie edukować…
– Dlatego proponuję w każdej szkole wprowadzenie takiego zapisu statutowego, że trzykrotna nieusprawiedliwiona nieobecność rodzica na spotkaniu z profesjonalistą może spowodować prośbę o wgląd w sytuację dziecka do sądu opiekuńczego. Szkoła ma obowiązek reagować na każde zagrożone dobro dziecka. Jeżeli rodzic jest nieświadomy tego, jakie są współczesne zagrożenia, to jest to rodzic niewydolny wychowawczo. Nie zdaje sobie sprawy, jak rozmawiać z dzieckiem, jak mu pomóc, jak dowiedzieć się, co się dzieje w szkole. W związku z tym takiemu rodzicowi powinno przydzielić się kuratora, ograniczyć władzę rodzicielską. Trzeba mu pomóc zrozumieć, że musi się edukować w tym zakresie, żeby mógł pomóc swojemu dziecku. Pewnie, że nie chodzi tu o drastyczne posunięcia ze strony sądu, ale żeby rodzic zrozumiał, że prawo jest po jego stronie.
– Z jaką reakcją Pani się spotyka, gdy mówi o tym rodzicom. Nie buntują się?
– U rodzica, który nie czuje, rodzi się bunt. Ale dlaczego nie czuje? Bo nie wie. Jak się dowie, to poczuje. Pamiętam ojca, który zorganizował ze mną spotkanie w szkole w Poznaniu, gdzie były duże problemy. Był na wszystkich spotkaniach z młodzieżą, podczas których rozmawialiśmy o hejcie, dręczeniu. Później przyszedł na spotkanie z rodzicami. Kiedy powiedziałam o tym obowiązku przychodzenia na spotkania z profesjonalistami, wstał i powiedział: „Pani sędzio, wszystkie spotkania mi się podobały, ale tutaj pani przesadziła. Mój syn świetnie się uczy, nikogo nie hejtuje, sam jest lubiany”. Zapytałam go, czy słyszał, co się tutaj dzieje – że nie ma klasy, w której by nie było problemu przemocy rówieśniczej. Przytaknął. Zadałam kolejne pytanie: „Co pana syn na ten temat mówi?”. Padła odpowiedź: „Nie wiem, on nigdy na temat szkoły ze mną nie rozmawia”. Nie musiałam nic dalej mówić, sam dodał po chwili: „Ok, będę przychodził”.
Rozmawiała Katarzyna Gajdosz-Krzak
